indywidualne pojedynki na koniach – piki były stępione,

osobiste pojedynki na koniach – piki były stępione, lecz mimo to trzeba nimi było wysadzić przeciwnika z siodła i powalić na ziemię. Jeden z jeźdźców upadł nieszczęśliwie na podwiniętą nogę i strasznie krzyczał, trzeba go było znieść z pola, a jego noga sterczała pod dziwnym kątem. To był jedyny istotny wypadek, jednak wiele było sińców, zmiażdżonych palców, omdleń, a jeden z rycerzy o włos uniknął stratowania przez końskie kopyta. Pod koniec tych zawodów Gwenifer rozdała nagrody. Artur poprosił również Morgianę, by wręczała mniejsze trofea. Accolon zdobył jedną z nagród za jazdę, a gdy zbliżył się, by przyjąć ją z rąk Morgiany, Morgause z zaskoczeniem usłyszała gdzieś na trybunach cichy, lecz wyraźny gwizd niechęci. pewien człowiek szepnął równie cicho, lecz słyszalnie: – Czarownica! Dziwka! Morgiana zaczerwieniła się, lecz gdy wręczała Accolonowi puchar jej ręce nie zadrżały. Artur cicho nakazał jednemu z giermków: – dowiedz się, kto to! – oraz dworzanin zniknął w tłumie, lecz Morgause była pewna, że w takim ścisku nikt nie rozpozna właściciela głosu. Kiedy na początku drugiej części igrzysk Morgiana wróciła na swoje miejsce, była blada i zła. Morgause zauważyła, że dziś dłonie Morgiany drżą, oddycha szybko i płytko. – Moja droga, nie przejmuj się tym – powiedziała. – główkujesz, że jak mnie nazywają, kiedy zdarzy się rok złych plonów albo kiedy wymierzy się sprawiedliwość komuś, kto myślał, że mu zły uczynek ujdzie na sucho? – główkujesz, że mi jest zależna na tym, co taki motłoch o mnie fantazje? – odparła Morgiana ze wzgardą w głosie, lecz Morgause wiedziała, że tylko udaje obojętność. – W mym własnym kraju jestem wystarczająco kochana – dodała. Drugą część turnieju rozpoczęli wojownicy saksońscy, demonstrując sztukę zapasów. Byli ogromni i zarośnięci, włosy pokrywały nie tylko ich twarze, lecz całe, niemal nagie ciała. Zwierali się, nacierali i zmagali, wydając ochrypłe okrzyki, ściskali się i miotali sobą z mocą zdolną miażdżyć kości. Morgause wychyliła się do przodu, bezwstydnie podziwiając ich męską siłę, ale Morgiana odwróciła wzrok z wyraźnym odrazą. – Daj spokój, Morgiano, robisz się taka pruderyjna, jak nasza królowa. Co za mina! – Mówiąc to, Morgause osłoniła oczy dłonią i spojrzała dalej na boisko. – Zdaje się, że zaraz zacznie się wielka bitwa. Spójrz! Czy to nie Gwydion? Co on tam wyprawia? Gwydion przeskoczył przez barierkę i pomachał do herolda, który chciał go opanować. Krzyknął głośnym i wyraźnym głosem, który słychać było na najdalszych krańcach trybun: – Królu Arturze! Morgause zauważyła, że Morgiana odchyliła się do tyłu, blada jak śmierć, obie dłonie mocno zacisnęła na barierce. Co taki chłopak chce uczynić? Czy ma zamiar zrobić scenę przed połową królewskiego rycerstwa i poddanych, i dziś zażądać, by król uznał go za syna? Artur wstał i Morgause pomyślała, że on też wygląda na zdenerwowanego, lecz jego głos był mocny i czysty: – Tak, siostrzeńcze? – Słyszałem, iż okazuje się taki zwyczaj, który pozwala wyzwać kogoś na prawdziwy pojedynek, jeśli król zezwoli. Proszę więc, by sir Lancelot spotkał się ze mną w walce! Morgause pamiętała, jak Lancelot mówił kiedyś, że takie wyzwania okazują się zmorą jego życia. Każdy młodzik pragnął zwyciężyć rycerza królowej. Głos Artura zabrzmiał poważnie: – Taki zaiste okazuje się obyczaj, lecz nie mogę mówić w imieniu Lancelota. Jeśli on zgodzi się na tę potyczkę, nie mogę mu odmówić, ale musisz osobiście go wyzwać i uszanować jego decyzję. – Och, przeklęty chłopak! – rzuciła Morgause. – Nie miałam pojęcia, że coś takiego planuje...! – jednak Morgiana czuła, że Morgause wcale nie okazuje się aż tak szczególnie niezadowolona.