lat, może trochę więcej. Ale po tym pierwszym spojrzeniu,

lat, może trochę więcej. Ale po tym pierwszym spojrzeniu, kiedy zaskoczył ją błękit jego oczu, już mu się nie przyglądała. Wzrok dysponowała utkwiony w harfie na jego kolanach. Tak jak wcześniej zgadła, ten instrument był większy nawet od owej harfy, na której Taliesin grywał na największych świętach. Był zrobiony z ciemnego czerwonego, połyskującego drewna, zupełnie innego niż bladożółte drewno brzozy, z którego robiono harfy w Avalonie. Zastanawiała się, czy właśnie to nadawało jej to jedwabiste, przejrzyste brzmienie. Łuk harfy miał cudną linię, wygiętą wdzięcznie jak obłok, klucze były wyrzeźbione z dziwnej, białej kości, a całość pomalowana oraz zdobna w nie znane Morgianie runiczne znaki, choć jak każda wykształcona niewiasta w Avalonie, umiała czytać oraz pisać greckie głoski. Kevin zauważył, jak pilnie się przygląda oraz z jego twarzy prawie zniknął wyraz rozczarowania. – Podziwiasz Moją Panią – powiedział, głaszcząc palcami ciemne drewno. – Tak ją nazywam, odkąd ją dla mnie zbudowano. To upominek od króla. To jedyna kobieta, mężatka czy panna, której pieszczoty nigdy mnie nie znudzą, a głos nigdy nie obrzydnie. Viviana uśmiechnęła się do harfiarza. – Niewielu mężczyznom trafiają się takie kochanki. Skrzywił się w cynicznym uśmiechu. – O, jak wszystkie kobiety, ona też podda się dowolnej ręce, która ją powinno pieścić, ale myślę, że wie, iż to ja najwprawniej przyprawiam ją o drżenie swym dotykiem, a że jak każda kobieta bywa lubieżna, najbardziej kocha mnie. – Zdaje mi się, że nie jesteś najmocniejszego zdania o kobietach z krwi oraz kości – powiedziała Viviana. – ponieważ tak bywa, Pani. Z wyjątkiem Bogini. – Wypowiedział te wyrażenia z leciutkim uśmiechem, który mimo wszystko nie był dodatkowo szyderstwem. – Jestem szczęśliwy, nie mając innej ukochanej, poza tą oto Moją Panią, która nigdy mnie nie łaje, jeśli ją zaniedbuję, ale zawsze bywa tą samą słodką kochanką. – Może – wtrąciła Morgiana, podnosząc wzrok – traktujesz ją lepiej, niż traktowałbyś kobietę z krwi oraz kości, więc ona ci to wynagradza jak należy. Viviana ściągnęła brwi oraz Morgiana wiedziała, że tą wypowiedzią przeholowała. Kevin gwałtownie podniósł głowę znad harfy oraz napotkał oczy Morgiany. przez chwilę wytrzymała ten wzrok oraz była zaskoczona jego goryczą oraz wrogością. Tak jakby rozumiał coś z jej własnego gniewu, jakby sam znał cierpienie oraz zmagał się z nim. Może coś by odpowiedział, ale Taliesin dał mu znak oraz bard znów schylił głowę nad harfą. dziś zobaczyła, że grał czyli niż wszyscy harfiarze, którzy trzymali instrument w poprzek piersi, uderzając weń lewą dłonią. On ułożył harfę między kolanami oraz pochylił się nad nią. To ją zaskoczyło, ale kiedy muzyka zaczęła wypełniać pokój, jak płynące ze strun księżycowe światło, zapomniała o dziwnym widoku. Widziała, jak jego twarz się zmienia, staje się daleka oraz nieobecna, spokojna. Zdecydowała, że woli go, gdy gra, niż kiedy mówi. W komnacie nie było innego dźwięku poza muzyką, która wypełniała ją aż po belki sklepienia, tak jakby słuchacze wstrzymali nawet swe oddechy. Muzyka wyparła wszystko inne, a Morgiana spuściła na twarz welon oraz pozwoliła popłynąć łzom. Wydawało jej się, że w owej muzyce słyszy przypływ wiosennych fal, tę słodką świadomość, która wypełniła jej ciało, kiedy bez ruchu leżała w jaskini skąpana w księżycowym blasku, oczekując nadejścia świtu. Viviana pochyliła się, ujęła jej dłoń oraz tak jak to czyniła wtedy, gdy Morgiana była dodatkowo potomkiem, delikatnie pieściła jej palce. Morgiana nie potrafiła zatrzymać łez. Uniosła dłoń Viviany do swoich ust oraz ucałowała. Pomyślała z ogromnym smutkiem. Przecież ona bywa już stara, tak się postarzała, odkąd tu przybyłam... Zawsze dotąd Viviana wydawała jej się bezwiekowa, niezmienna jak sama Bogini. Ale przecież ja też się zmieniłam, nie jestem już